czwartek, 6 czerwca 2013

Zamość, 01.06.2013 r.

Dobrze się spało po leśno-błotnych przygodach :) Standardowo poranna kawa, bagaże do keszowozu i jedziemy. Jedziemy do Zamościa, a potem powrót do Białegostoku. Logistycznie wychodzi mi że w Zamościu mamy czas do 13 - potem trzeba już wracać, 5 godzin jazdy a i kilka skrzynek po drodze. Pogoda taka sobie, ciepło ale słoneczka brak. W Zamościu keszowóz zaparkowaliśmy tuż obok starówki i ruszyliśmy na zwiedzanie. Jakoś tak wyszło, że pierwsze skrzyneczki były tak mniej więcej po okręgu od Rynku i to się trochę zemściło na nas. Bo jak już dotarliśmy do Rynku to tak lało, że niewiele zobaczyliśmy. Ale póki co opadów brak :) Na przywitanie Zamościa podjęliśmy "KOJEC w Zamościu - OP593B".





Niby prosta skrzynka, a trudno jakoś było do niej dojść... Ale to i dobrze, bo w sumie to fajny ten park i trochę się po nim pokręcilismy. Ludzi brak, cisza... Przyjemnie. Kolejną skrzynką była "Zamojski Park Miejski - OP38A9". Tu już bez większych problemów. Pora pomaszerować do zabytków. Nie ukrywam, bardzo ciekawi byliśmy Zamościa. I tak sobie wędrowaliśmy, rozglądając się po drodze.






Aż dotarliśmy do skrzyneczki "Brama Szczebrzeska - OP4121". Trochę dziwne wrażenie - pudełko po lodach... całkiem puste, to chociaż logbooka włożyłem. Od bramy dotarliśmy do Katedry, i weszliśmy na dzwonnicę coby zobaczyć Zamość z innej perspektywy.



 Do Katedry nie weszliśmy, bo w środku odbywał się pogrzeb i była tabliczka, że nie można zwiedzać. Zatem pomaszerowaliśmy dalej do "Kościół św. Mikołaja - OP411F".



Tutaj trochę trzeba było odczekać, aż turysty sobie pójdą i skrzyneczka podjęta. Dalej na naszej trasie był nadszaniec, czyli skrzyżowanie muzeum z galerią handlową ;)




W sumie ciekawa koncepcja. Miasto odrestaurowało, a wnioskując ze słów przewodniczki to właściwie odbudowało dawną budowlę forteczną i połączyło trasę turystyczną i wystawy ze sklepikami. Nas interesowała trasa turystyczna, ale najpierw weszliśmy na punkt widokowy.



A trasa jak to trasa. Korytarze wewnątrz murów i mało ciekawie opowiadająca przewodniczka.



Po wyjściu z wnętrzności twierdzy okazało się, że na zewnątrz leje. Nie pada, nie siąpi tylko leje. Z braku innego pomysłu wykupiliśmy w pobliskim sklepiku wszystkie bułki z parówkami i na ławeczce w pasażu handlowym oddaliśmy się konsumpcji. Niestety deszcz nie zechciał sobie pójść gdzie indziej... Trochę nam to pokrzyżowało szyki. Coś trzeba było zrobić... postanowiliśmy pod parasolem przemaszerować na Rynek, porobić zdjęcia do wirtuali i jeszcze raz nawiedzić Katedrę. Na Rynku pod arkadami mnóstwo turystów - miała być jakaś rekonstrukcja historyczna. Rekonstruktorzy siedzieli przy piwku pod parasolami i od czasu do czasu rzucali na pusty, mokry Rynek petardy. Turystom się podobało :) A deszcz lał dalej.


Katedra w sumie ładna - ale osobiście wolę mniejsze obiekty sakralne. Jako, że deszcz nie chciał przestać padać to strzeliliśmy focha i udaliśmy się do keszowozu. Jeszcze tylko kawa na Orlenie i tankowanie samochodzika i jedziemy do Białegostoku. Żeby nie było - 3 km za Zamościem deszcz przestał padać i przez kolejne 330 km nie spadła ani kropelka... Dopiero w Białymstoku trafiliśmy na opady :) Trochę szkoda, że nie udało się nam zwiedzić Zamościa bardziej. Kto wie, może  to znak że trzeba tam wrócić? Za to po drodze, na otarcie łez podjęliśmy "CZOŁG W SAWINIE - OP557A".


 A przed Włodawą były dwa krokodyle :) "KROKODYL - 2 - OP522E" i "KROKODYL - 1 - OP522D" - takie skrzynkoumilacze podróży :)


 Przy okazji zajechaliśmy nad jezioro Białe - zobaczyć jak to wygląda. Wygląda dobrze :)


Niedaleko jeziora Białego podjęliśmy skrzyneczkę "Jezioro Święte - OP0E31" i to był nasz ostatni kesz na dziś. Zostało tylko wrócić do Białegostoku - czyli nuda. Ale z naszym szczęściem to nudno się nie da. Gdzieś w okolicach Białej Podlaskiej udało się nam przeciąć oponę... zjechaliśmy na placyk przed jakąś hurtownia coby dokonać wymiany na koło zapasowe. Standardowo wyszło, że nie mam lewarka,  ale sympatyczny pan ze stacji paliw obok użyczył swojego.




Koło zapasowe wywlokłem z bagażnika, poskakałem trochę na kluczu coby śruby poluzować i można przystąpić do podnoszenia autka :) Tyle, że autko składa się z rdzy i lakieru hehehe i lewarek robi dziury w progach ;) Zatem opcja desek i cegieł... na szczęście udało się wszystko ogarnąć i bez większych problemów wróciliśmy do Białegostoku. Trzy godziny później niż zakładaliśmy, bo o 21:30. Ogólnie wyjazd fajny, moc wrażeń, prawie 1000 km przejechanych, 35 skrzynek zdobytych. Podobało nam się. Do zobaczenia na keszerskim szlaku :) Albo na białostockim ognisku "Któreś tam białostockie ogniskowanie - OP698B".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz