niedziela, 22 czerwca 2014

03.05.2014 r. Sanok i okolice

Zimno, mokro i do domu daleko... tak w skrócie można opisać dzisiejszy dzień. Dobrze, ze chociaż widno ;) Na kwaterze bez zmian, zimniej niż na zewnątrz i zdecydowanie duża wilgoć wokół. Pogoda też nie zachwyca, chmury, deszcz... no ale jechać trzeba. Siedzieć pod dachem to można w domu, a nie na wyjeździe :) Zbyt wielkich planów nie mieliśmy... jedyny pewnik, to to że chcemy odwiedzić Muzeum Historyczne w Sanoku. A konkretnie galerię poświęconą twórczości Zdzisława Beksińskiego. Na początek podjechaliśmy do skrzynki "Przekrój fliszu karpackiego - OP6EED". Było mokro i nie było chęci - to sobie tylko popatrzyliśmy na miejsce ukrycia i tyle naszego :)


Mimo wrednej pogody soczek próbował nas zachęcić do dalszej drogi...


Jako że nasza kwatera była dosłownie rzut beretem od kolejnych skrzynek to tam właśnie skierowaliśmy nasze kroki. Na początek "Widokowe dęby - OP6EEC". Oczywiście najpierw działamy, a potem myślimy. Jakoś nam jedna miejscówka podpasowała  jako potencjalne miejsce ukrycia krzynki, więc hyc, hyc i szukamy. Dopiero potem na natchnęło, że tabliczki "Czynne osuwisko! Nie wchodzić!" po coś tam są. Obyło się bez przykrych zdarzeń, ale trochę strachu było. A skrzyneczka grzecznie czekała całkiem niedaleko :)


San
Tuż obok znajduje się skrzynka "Najstarszy drewniany kościół w Bieszczadach - OP6EEB". Niestety zamknięty, ale do środka zajrzeć można.


Tutaj wpis do logbooka przebiegł całkiem sprawnie. Jako, że deszcz nie bardzo chciał przestać padać to postanowiliśmy przenieść się do Sanoka, żeby pozwiedzać Muzeum Historyczne. Zawsze to pod dachem, a może w międzyczasie deszcz przestanie padać? Oczywiście po drodze musiał być kesz :) "filips49: Klasztor Karmelitów w Zagórzu - OP01AC" I bardzo dobrze, że był bo mimo padającego deszczu miejsce ma swój klimat i jest warte odwiedzenia. A może właśnie przez padający deszcz tak nam się tam spodobało? Po prostu prawie nie było zwiedzających, stąd też takie odczucie. Obejście całości i zajrzenie w różne zakamarki zajęło nam prawie godzinę :) I chyba z powodu deszczu nikt nie pobierał opłat za wejście na teren klasztoru.








Po zwiedzeniu klasztoru jako cel obraliśmy Muzeum Historyczne w Sanoku. Warto je odwiedzić ze względu na galerię Beksińskiego. Bo w innym przypadku to nie ma co w nim za bardzo zwiedzać. Na początek przeszliśmy przez część ogólną, na której można było podziwiać takie oto dzieła:


Co się uśmialiśmy przy tym obrazku to nasze :) Bo w jakim celu umieszczać takie "dzieło" w muzeum?Dopiero po odczytaniu podpisu pod obrazkiem miny nam zrzedły... dlaczego? Otóż autorem jest Pablo Picasso. No cóż, poszliśmy dalej - do sal wystawowych poświęconych Z. Beksińskiemu. Jak komuś się jego obrazy nie podobają, to nie ma po co tam iść. Ale jeśli ktoś zna jego twórczość i życie, to wizyta w muzeum będzie niezapomnianym przeżyciem. Spędziliśmy tam sporo czasu, bo jest co oglądać. Celowo nie zamieszczam zdjęć z muzeum - za to dodam link do wirtualnej wycieczki :) Muzeum Historyczne Sanok
Ale kilka zdjęć z zewnątrz muzeum to jak najbardziej zamieszczę.





Jako, że zwiedzanie trochę nas zmęczyło, skierowaliśmy swoje kroki do restauracji "U szwejka" coby trochę odsapnąć i podładować akumulatory. Po drodze potkaliśmy oczywiście samego Szwejka ;)


Zresztą Ewa miała szczęście do spotkań, bo udało się jej jeszcze spotkać Zdzisława Beksińskiego...


A co do restauracji... trochę dziwna, czas oczekiwania kosmiczny, natomiast jedzenie smaczne i baaaardzo dużo. Nie zdołałem zjeść do końca swojej porcji.W czasie oczekiwania na posiłek zadzwonił telefon. Jak się okazało wesołe keszerskie stadko nas zlokalizowało i zaprosiło na spotkanie - ognisko niecałe 30 km od Sanoka. Tam też się udaliśmy. Tam, czyli w okolice skrzynki "Więzienie w Kalnicy - OP0D9B". Jak się okazało ekipa na miejscu była całkiem spora, i co ciekawsze niekoniecznie z okolic Sanoka ;) 


Ewa próbowała swoich sił w strzelaniu z wiatrówki :)



I oczywiście poszła zwiedzać budynek starego więzienia.



Ja natomiast w tym czasie odszukałem skrzyneczkę i dokonałem wpisu do logbooka. Udało się nam zamienić kilka słów z keszerską ekipą i rozjechaliśmy się każdy w swoja stronę. Oni do Polańczyka na jakiś koncert, my na kwaterę - bo już się ciemno zaczęło robić. Całkiem udany dzień, mimo że deszczowy :) 
A deszcz w sumie przestał padać, za to podnosiła się mgła...


Krynki i akalice, 8.06.2014 r.

Pierwszy etap remontu za nami, można więc nadrobić zaległości keszowe i wybrać się w teren. Na celownik trafia seria skrzynek założonych przez team Gacekk i Akimg. Znaczy się - Krynki i akalice, czyli wiatrakowo - cerkwiowo ;) Żeby nie było nudno to zaprosiliśmy Nickiela, też nie miał tych skrzynek zdobytych, a w trójkę zawsze raźniej. Wyprawę rozpoczęliśmy od skrzynki "GA1-Kanał Kolejowy - OP7AC1". Jest ona trochę nie po drodze, ale nie chcieliśmy żeby nam wisiała na mapie. Mimo nieprzyjaznego wygladu terenu na mapie, do skrzynki udało się podjechać na jakieś 160 metrów, co jest całkiem dobrym wynikiem jak na nasz keszowóz ;) Skrzyneczkę namierzył Nickiel, mi pozostał wpis. Ewa tradycyjnie polowała z aparatem na motylki :) Nawet udało mi się odnaleźć pierwsze w tym roku poziomki.




Wracając od skrzynki przejechaliśmy przez mostek. Mostek jak mostek ale widok zacny.


Kolejna skrzyneczką była "GA6-Cerkiew w Jurowlanach - OP8052". Tutaj poszło całkiem sprawnie, zybki wpis i lecimy dalej.


Dalej, czyli do pierwszego dziś wiatraka "GA4-Wiatrak w Szczęsnowiczach - OP803M". Drogi niby polne ale dojazd całkiem dobry. A wiatrak? Z zewnątrz niby zwykły wiatrak, ale w środku... zniszczone mechanizmy robią wrażenie.



Jeden wiatrak za nami, pora na kolejny "GA4-Wiatrak w Szczęsnowiczach - OP803M". Do wiatraka bez problemu można dotrzeć miedzą. Sam wiatrak bardzo dobrze zachowany, można obejrzeć jak kiedyś to wyglądało, jak działały mechanizmy. Chyba najciekawszy z wiatraków w dniu dzisiejszym.



prawie jak morze

turyści
Kolejną skrzyneczka była "GA5-Cerkiew we wsi Samogórd - OP803P". Od samego początku mieliśmy towarzystwo przesympatycznych piesków z pobliskiego domu. Sama cerkiew jak to cerkiew, zaciekawił nas natomiast nagrobek znajdujący się niedaleko.





Kolejny "GA8-Wiatrak w Minkowcach - OP815Y" dał się nam mocno we znaki. Trochę nas zmyliła podpowiedź i skrzyneczka nie chciała się nam poddać. Okoliczne krowy były mocno zainteresowane naszymi działaniami, dopiero Ewa mnie uświadomiła, ze to jednak nie krowy a byki :) Tym bardziej nieswojo się poczułem ;) A skrzynka w końcu się poddała, po telefonie do założyciela :) Sam wiatrak dość dzinie położony - bo na cmentarzu. Zapewne wiatrak był najpierw, dopiero później wokół pojawiły się nagrobki.


krowa która jest bykiem ;)
I kolejny wiatrak przed nami, a właściwie to co z niego zostało. "GA7-Wiatrak we wsi Wojnowce - OP815U" Za bardzo nie obejrzałem podstawy wiatraka, musiałem zostać przy keszowozie i naprawić szwankującą szybę.



Z serii wiatraków został nam jeszcze jeden "GA3-Spalony Wiatrak - OP803A". Tutaj szybki wpis i dalej w drogę.



Ostatnia skrzynka z serii GA była "GA2-Kapliczka carska - OP8035". Bardzo ciekawy obiekt, troche dziwne wrażenie sprawia, ale wart odwiedzenia.


O skrzynce "Pałac w Pawłowiczach - OP8181" nie ma za bardzo co wspominać. Na teren pałacu nie ma jak wejść, z miejsca ukrycia skrzynki nawet za bardzo go nie widać... ot taki nabijacz statystyk. Za to skrzyneczka "Góra Łokietka - OP81AC" przysporzyła nam dużo radości. Najpierw nie doczytaliśmy opisu i maszerowaliśmy miedzami około kilometra :) A można było podjechać drogą... Potem skrzynka nie chciała nam się ujawnić, chodziły za nami krowy i ogólnie było mnóstwo śmiechu :)




A skrzynka się w końcu znalazła... Ogólnie wyprawa taka w sam raz, trochę chodzenia, trochę jeżdżenia - w każdym razie nie pomęczyliśmy się. No i z 10 zaplanowanych skrzynek 10 znalezionych - czyli 100% skuteczność :)

Trasa:

piątek, 20 czerwca 2014

Mścichy, 19.06.2014 r.

Bo tam jest wieża widokowa... na końcu drogi... W ubiegłym roku jakoś jesienią nas tam zawiało, niestety nie byliśmy za bardzo przygotowani na warunki terenowe i do wieży dojść się nie udało. Nie udało się również odnaleźć skrzyneczki ukrytej w tej okolicy. Czyli fiasko. Ale okolica jak najbardziej godna odwiedzenia, co tez uczyniliśmy pod koniec kwietnia  tego roku. Tym razem uzbrojeni w odpowiednie obuwie - czyli kalosze. Niestety, mimo tak wypasionego sprzętu (czyt. kalosze) do wieży widokowej również nie udało się dotrzeć. 




Czwarta chyba z kolei kałuża, a właściwie rozlewisko było zbyt głębokie. Ale spacer był :) Skrzynki oczywiście brak - no bo skoro wcześniej jej nie było to czemu miałaby się teraz pojawić? ;) Temat nęcił, korcił... no bo jak to tak? Nie dojść do wieży widokowej? Przecież tak nie można !
Czerwono w kalendarzu się zrobiło, do pracy iść nie trzeba to jedziemy :) No to pojechali. Keszy po drodze za bardzo nie ma, to i w miarę szybko dotarliśmy na miejsce. Zmiana obuwia na te bardziej gumowe i można maszerować. Z wpisu na blogu Psikiszka wyszło nam że problemów z dotarciem do wieży nie powinno być - skoro on dał radę rowerem to my w kaloszach tym bardziej. I faktycznie sucho jakoś po drodze. Tam gdzie kiedyś kałuże były, trochę błota tylko zalega. A i gorąco do tego było... jakoś nam te kalosze nie pasowały. Przecież nie będziemy się wracać do keszowozu celem zmiany obuwia na bardziej lepsze... To sobie szliśmy... Od miejsca postoju keszowozu do wieży widokowej jest około 2,5 km. A że okoliczności przyrody zacne to i droga nie dłużyła się. 


Po drodze mijaliśmy miejsca w których poprzednio stała woda, przyjemnie przejść suchą nogą :) Kesz "Biebrzańskie Ptaki - OP0350" oczywiście się odnalazł - w końcu Psikiszek go ładnie zreaktywował. Nawet jakieś zwierzątka po drodze były i dla Ewy udało się kilka z nich uchwycić w obiektywie aparatu :) 







No to tak sobie szliśmy i szliśmy i ukazała się oczom naszym ONA, czyli wieża widokowa ;) Oczywiście niedaleko wieży musiał być cypelek czy też inna wysepka z dojściem przez mały strumyczek. No i się okazało, że strumyczek i owszem mały, ale grunt obok jakoś tak nie ma... gruntu. I się mi lewa noga troszku zanurzyła. 



Kalosze zdały egzamin - błoto które do nich wierzchem wleciało nie wydostawało się na zewnątrz. Znaczy szczelne. Przy wesołych odgłosach wydobywających się obuwia podwodnego pomaszerowaliśmy na wieżę. Katastrofa katastrofą ale widoki oglądać trzeba. 


Na wieży przy salwach śmiechu dokonaliśmy skomplikowanej czynności zdjęcia feralnych kaloszy ( ehhh te chińskie profile nijak nie pasujace do europejskich stóp). 


Decyzja mogła byc tylko jedna - te 2,5 km do keszowozu wracam pieszo, na bosaka ;) Jeszcze tylko mycie kaloszy i spodni w rzece i można maszerować. 





W sumie... nie doceniałem wygody jakie zapewniają jakiekolwiek buty, jakiż to komfort i wygoda posiadać ochronę stóp :) Pomęczeni ale zadowoleni wróciliśmy do domku. W sumie dobrze, że było z przygodami - przynajmniej będzie co wspominać.