niedziela, 30 czerwca 2013

Most kolejowy OP689D , 30.06.2013 r.

Jakoś nikomu nie było po drodze po tego FTFa. Nam w sumie też nie. Ale zawsze można trochę nagiąć rzeczywistość... a to sprawdzenie ładowarki samochodowej... a to szukanie plenerów zdjęciowych... a to sprawdzenie w jakim stanie jest skrzynka pt. Majówka itp. Ogólny zarys był prosty - podejmujemy kesz, potem zdjęcia, obiad u Rumcajsa i tyle. Do Walił jedzie się przyjemnie - naprawili większą część drogi, więc z jazdy tylko przyjemność. Trochę nie rozumiem ograniczenia do 70 km/h na nowo wylanym odcinku, ale może coś jeszcze tam robią. Za Waliłami skręciliśmy w prawo - da się podjechać prawie pod same tory. Potem jakieś 350 metrów torami do mostu. 


Cisza, spokój - aż przyjemnie maszerować po betonowych podkładach. Most jeszcze się trzyma, choć w kilku miejscach straszą dziury po deskach. 




Most mostem, ale trzeba się zabrać do szukania skrzynki. Tu miałem największą frajdę. Normalnie to bym nie schodził na konstrukcję mostu - bo i po co? A okazało się, że to naprawdę fajna zabawa! Tym bardziej że konstrukcja mostu nie jest zbyt wymagająca.





Trochę rozczarowała mnie sama skrzynka, w takim miejscu można było ukryć coś większego i w ciekawszym maskowaniu. Co do maskowania pierwsze co mi się rzuciło w oczy, to gniazdo os? 


Wow - jakie super maskowanie! Tylko czemu owady do środka wchodzą? Hehehe... Niestety maskowanie okazało się mizerne, bo nie ma go wcale. Ale całokształt oceniam bardzo pozytywnie. Po wpisie do logbooka potuptaliśmy do keszowozu - ja wczołgałem się pod spód, żeby zobaczyć co mi tam brzęczy, a Ewa poszła maltretować roślinki i owady aparatem fotograficznym. 


Z keszowozu wyrzuciłem sprężynę korektora siły hamowania, nie było do czego jej przymocować i wyrzuciłem luźne kawałki podłogi - pewnie one mi brzęczały ;) Owady nie chciały z Ewą współpracować... pewnie zaszyły się gdzieś na poobiednią drzemkę. My też skierowaliśmy się w stronę obiadu - czyli do karczmy u Rumcajsa. Tyle, że jakoś apetytu zabrakło i skończyło się tylko na soku brzozowym. Przy okazji sprawdziliśmy w jakim stanie jest moja skrzynka "Majówka". Całkiem fajnie przeżyła zimę. Dobrze, że ta skrzynka jest skrzynką z przymrużeniem oka. Tak, żeby pokazać naszą białostocką specyfikę chowania skrzynek w lesie - czyli zakopana przy charakterystycznym pieńku ;) Gdybym miał ją oceniać... poniżej przeciętnej hehehe. Po obejrzeniu skrzyneczki udaliśmy się do domu. Trzeba zacząć się przygotowywać logistycznie do wyjazdu na Pomorze :)







niedziela, 16 czerwca 2013

Któreś tam białostockie ogniskowanie, 15.06.2013

I już po ognisku... Było bardzo sympatycznie i wesoło. Frekwencja dopisała, pojawiły się nowe twarze. Integracja w pełni udana. Były owncache, łamigłówki, żarty ale i również merytoryczna dyskusja. Dziękuję wszystkim za przybycie i atmosferę.

P.S. Warto wozić drewno do lasu.

Kilka zdjęć z ogniska:













czwartek, 13 czerwca 2013

Łomża, Osowiec 9.06.2013 r.

Pogoda miała być, to się wybraliśmy na przejażdżkę. Łomża i powrót przez Jedwabne, Osowiec do Białegostoku. Ogólnie trasa obliczona na 7 skrzynek... a zdobyliśmy dwie ;) Do Łomży trasa nudna, pogoda ładna to i nie ma co pisać. Na miejscu słoneczko zaczęło mocno przygrzewać, ale pojawiły się również chmury burzowe. Na start podjęliśmy skrzynkę "Stary Cmentarz - OP6192".

gdzieś tu...

Kiedyś była tu skrzynka, ale nie udało nam się jej odnaleźć, a teraz w nowym schowanku poszło szybko. Do następnej skrzynki, czyli "Ołtarz Papieski - OP6199" nie było daleko, zaparkowaliśmy przy Biedronce i ruszyliśmy na łowy.

ołtarz papieski
no i gdzie to jest?

Ale chyba szukanie skrzynki ukrytej przy kościele w niedzielne przedpołudnie nie jest najlepszym pomysłem... Drobne zakupy i wracamy do skrzynki - tym razem ludzi prawie nie ma, ale i skrzynki jakoś nie wypatrzyłem... może nie ta dziura? Nic to jedziemy dalej. Kierujemy się za Łomżę, do skrzynki "Leśny cmentarz Jeziorko - OP1916". Tutaj za bardzo nam nie szło. Szukanie pieńka w lesie... kordy pływały jak chciały, trochę pieńków kujką przeszukałem i nic. Na więcej szukania nie było czasu, ściemniło się, rozszalał się wiatr i trzeba było się ewakuować natentychmiast. Spędzanie burzy z gradobiciem w lesie nie jest najlepszym pomysłem. Wolniutko (bo widoczność mizerna) poturlaliśmy się w strugach deszczu do Jedwabnego. Jako że deszcz nie ustępował, to siedząc w samochodzie zjedliśmy co było do zjedzenia... po około 30 minutach trochę się przejaśniło i można było podjąć skrzynkę. 

ciągle pada...

Jedwabne w deszczu

keszokiller ;)

wejście na kirkut w Jedwabnem

Nie pada więc jedziemy dalej - kierunek Doliwy i stary wiatrak typu holender. Niestety wiatrak stoi wśród zboża i nie za bardzo było jak się dostać do niego bez deptania upraw - także skrzyneczka poczeka na inną porę roku. 

holenderski wiatrak

Jedziemy dalej - do miejscowości Mścichy i tam odbijamy na biebrzańskie bagna "Biebrzańskie Ptaki - OP0350". Droga jest - nawet dobra, ale przy pierwszej kałuży zostawiamy keszowóz, nie przejedzie. Idziemy pieszo - tylko 650 metrów do skrzynki. Po kilkunastu metrach usłyszeliśmy za nami jakiś samochodzik, to patrzymy czy przejedzie. Przejechał... Nissan Pathfinger daje radę :) Mili ludzie zatrzymali się i zaproponowali, że nas podwiozą w kierunku w którym idziemy. To skorzystaliśmy. I w sumie dobrze bo droga coraz częściej była poprzecinana rozlewiskami.    
Tak się miło jechało, że przejechaliśmy miejsce ukrycia skrzynki. O jakieś 700 metrów ;) Trzeba było wracać pieszo. Na szczęście Ewa miała kalosze, a ja standardowo buty taktyczne od Hanzela (czyli w sumie też kalosze). Niestety jak tylko wyszliśmy zaczęły się nami interesować krowy. Ogólnie to ja wiem, że krowa to niegroźne zwierzę... ale jak idzie za Tobą stado około 30 sztuk... przez 700 metrów... i zatrzymuje się na popas w miejscu ukrycia skrzynki... to coś jest nie tak. A poza tym dziwnie wyglądały heheheh

psychopatyczne krowy

krowy leśne...

poszły w krzaki

okoliczności przyrody

pora wracać

Jakoś się dostałem na kordy, niestety słupek z reperem jest złamany. Leży w grzęzawisku porytym krowimi kopytami. Trochę pokłułem w tej breji... ale skrzynki nie namierzyłem. Za to okolica przepiękna. Mnóstwo ptaków, roślin, zwierzątek. Kiedyś tam wrócimy tylko po to żeby spędzić tam czas i popstrykać fotki. Czas się zbierać, po drodze do Osowca mijamy jeszcze skrzynkę 3po3 "nudny cache" - ale tylko mijamy, jakoś brak inicjatywy do podjęcia. W Osowcu parkujemy przy moście i maszerujemy kładką w stronę fortu drugiego. Trochę wysoko woda stoi w miejscu gdzie można przejść fosę, ale co to dla nas :)

obcy

się przejdzie :)

wnętrze kopuły

której nie ma

kolejny obcy

hyc,hyc

hyc, hyc cd.


A fort jak to fort - zawsze przyjemnie pochodzić. Trochę zmęczeni, ale zadowoleni wracamy do keszowozu. Dwie skrzynki podjęte - czyli jakiś sukces jest :) Droga powrotna do Białegostoku mija spokojnie i w końcu jesteśmy w domu - można odpoczywać.

czwartek, 6 czerwca 2013

Zamość, 01.06.2013 r.

Dobrze się spało po leśno-błotnych przygodach :) Standardowo poranna kawa, bagaże do keszowozu i jedziemy. Jedziemy do Zamościa, a potem powrót do Białegostoku. Logistycznie wychodzi mi że w Zamościu mamy czas do 13 - potem trzeba już wracać, 5 godzin jazdy a i kilka skrzynek po drodze. Pogoda taka sobie, ciepło ale słoneczka brak. W Zamościu keszowóz zaparkowaliśmy tuż obok starówki i ruszyliśmy na zwiedzanie. Jakoś tak wyszło, że pierwsze skrzyneczki były tak mniej więcej po okręgu od Rynku i to się trochę zemściło na nas. Bo jak już dotarliśmy do Rynku to tak lało, że niewiele zobaczyliśmy. Ale póki co opadów brak :) Na przywitanie Zamościa podjęliśmy "KOJEC w Zamościu - OP593B".





Niby prosta skrzynka, a trudno jakoś było do niej dojść... Ale to i dobrze, bo w sumie to fajny ten park i trochę się po nim pokręcilismy. Ludzi brak, cisza... Przyjemnie. Kolejną skrzynką była "Zamojski Park Miejski - OP38A9". Tu już bez większych problemów. Pora pomaszerować do zabytków. Nie ukrywam, bardzo ciekawi byliśmy Zamościa. I tak sobie wędrowaliśmy, rozglądając się po drodze.






Aż dotarliśmy do skrzyneczki "Brama Szczebrzeska - OP4121". Trochę dziwne wrażenie - pudełko po lodach... całkiem puste, to chociaż logbooka włożyłem. Od bramy dotarliśmy do Katedry, i weszliśmy na dzwonnicę coby zobaczyć Zamość z innej perspektywy.



 Do Katedry nie weszliśmy, bo w środku odbywał się pogrzeb i była tabliczka, że nie można zwiedzać. Zatem pomaszerowaliśmy dalej do "Kościół św. Mikołaja - OP411F".



Tutaj trochę trzeba było odczekać, aż turysty sobie pójdą i skrzyneczka podjęta. Dalej na naszej trasie był nadszaniec, czyli skrzyżowanie muzeum z galerią handlową ;)




W sumie ciekawa koncepcja. Miasto odrestaurowało, a wnioskując ze słów przewodniczki to właściwie odbudowało dawną budowlę forteczną i połączyło trasę turystyczną i wystawy ze sklepikami. Nas interesowała trasa turystyczna, ale najpierw weszliśmy na punkt widokowy.



A trasa jak to trasa. Korytarze wewnątrz murów i mało ciekawie opowiadająca przewodniczka.



Po wyjściu z wnętrzności twierdzy okazało się, że na zewnątrz leje. Nie pada, nie siąpi tylko leje. Z braku innego pomysłu wykupiliśmy w pobliskim sklepiku wszystkie bułki z parówkami i na ławeczce w pasażu handlowym oddaliśmy się konsumpcji. Niestety deszcz nie zechciał sobie pójść gdzie indziej... Trochę nam to pokrzyżowało szyki. Coś trzeba było zrobić... postanowiliśmy pod parasolem przemaszerować na Rynek, porobić zdjęcia do wirtuali i jeszcze raz nawiedzić Katedrę. Na Rynku pod arkadami mnóstwo turystów - miała być jakaś rekonstrukcja historyczna. Rekonstruktorzy siedzieli przy piwku pod parasolami i od czasu do czasu rzucali na pusty, mokry Rynek petardy. Turystom się podobało :) A deszcz lał dalej.


Katedra w sumie ładna - ale osobiście wolę mniejsze obiekty sakralne. Jako, że deszcz nie chciał przestać padać to strzeliliśmy focha i udaliśmy się do keszowozu. Jeszcze tylko kawa na Orlenie i tankowanie samochodzika i jedziemy do Białegostoku. Żeby nie było - 3 km za Zamościem deszcz przestał padać i przez kolejne 330 km nie spadła ani kropelka... Dopiero w Białymstoku trafiliśmy na opady :) Trochę szkoda, że nie udało się nam zwiedzić Zamościa bardziej. Kto wie, może  to znak że trzeba tam wrócić? Za to po drodze, na otarcie łez podjęliśmy "CZOŁG W SAWINIE - OP557A".


 A przed Włodawą były dwa krokodyle :) "KROKODYL - 2 - OP522E" i "KROKODYL - 1 - OP522D" - takie skrzynkoumilacze podróży :)


 Przy okazji zajechaliśmy nad jezioro Białe - zobaczyć jak to wygląda. Wygląda dobrze :)


Niedaleko jeziora Białego podjęliśmy skrzyneczkę "Jezioro Święte - OP0E31" i to był nasz ostatni kesz na dziś. Zostało tylko wrócić do Białegostoku - czyli nuda. Ale z naszym szczęściem to nudno się nie da. Gdzieś w okolicach Białej Podlaskiej udało się nam przeciąć oponę... zjechaliśmy na placyk przed jakąś hurtownia coby dokonać wymiany na koło zapasowe. Standardowo wyszło, że nie mam lewarka,  ale sympatyczny pan ze stacji paliw obok użyczył swojego.




Koło zapasowe wywlokłem z bagażnika, poskakałem trochę na kluczu coby śruby poluzować i można przystąpić do podnoszenia autka :) Tyle, że autko składa się z rdzy i lakieru hehehe i lewarek robi dziury w progach ;) Zatem opcja desek i cegieł... na szczęście udało się wszystko ogarnąć i bez większych problemów wróciliśmy do Białegostoku. Trzy godziny później niż zakładaliśmy, bo o 21:30. Ogólnie wyjazd fajny, moc wrażeń, prawie 1000 km przejechanych, 35 skrzynek zdobytych. Podobało nam się. Do zobaczenia na keszerskim szlaku :) Albo na białostockim ognisku "Któreś tam białostockie ogniskowanie - OP698B".