poniedziałek, 11 listopada 2013

Treblinka, Skłody 10.11.2013 r.

W końcu udało nam się wybrać na keszowanie. Przez prawie 1,5 miesiąca Ewa miała problemy z kręgosłupem co skutecznie pokrzyżowało nam keszerskie plany. Na szczęście zdrowie powoli powraca do normy, więc taki krótki wypad był na wyciągnięcie ręki. Na celownik wzięliśmy Linię Mołotowa w okolicach Zambrowa, czyli Zambrowski Rejon Umocniony. Odwiedziliśmy wcześniej Prosienicę, Podbiele, Głębocz, Dąbrowę - zostały jeszcze Skłody. A skoro niedaleko od schronów (około 20 km) jest Muzeum Walki i Męczęństwa w Treblince to tam też mamy zamiar dotrzeć. Tym razem skład ekipy jest inny - dołączają do nas kolega z mojej pracy wraz z dziewczyną. Co ciekawsze całkowicie niezwiązani z zabawą w keszowanie :) Startujemy około 8, wyprawa zaplanowana jest na maximum 8 godzin, bo już około 16 zaczyna się robić ciemno. W sumie dojazd do Treblinki nie był mocno skomplikowany - do Ostrowii Mazowieckiej droga dobra, gorzej jest za Małkinią - takiej nawierzchni to ja dawno nie widziałem. Niby widziałem na Street View , że nie jest dobrze, jednak rzeczywistość przerosła moje wyobrażenia. Nic to - dojechać się udało. Na miejscu okazało się, że zwiedzać chcemy nie tylko my. Standardowo już chyba w miejscach związanych z martyrologią narodu żydowskiego można natknąć się na zorganizowane grupy wycieczkowe z Izraela. Tak było i tym razem - wycieczka w sile 3 autokarów, z przewodnikami, z flagami z niebieską gwiazdą itp. Mimo początkowych obaw udało się nam uniknąć tej grupy. Zwiedzanie terenu byłego obozu zagłady jest w sumie bezpłatne, no chyba że chce się odwiedzić Izbę Pamięci, wtedy należy zakupić bilet wstępu za 5 pln. Skoro już byliśmy na miejscu to skorzystaliśmy z okazji. Jedyną rzeczą wartą tych 5 pln była makieta obozu. Dzięki niej można było wyobrazić jak wyglądał obóz w czasie jego funkcjonowania. I tyle jeśli chodzi o sensowność wydawania pieniędzy. Miła pani w informacji powiedziała, że do drugiej części obozu, która jest oddalona o około dwa kilometry, najlepiej podjechać samochodem. I że na spokojnie można wjechać pod znak zakazu :) Tak też uczyniliśmy. I w sumie dobrze, bo zaoszczędziliśmy sporo czasu i dzięki temu manewrowi rozminęliśmy się z grupą wycieczkową. 










Ogólnie to tak średnio wyczułem klimat dawnego obozu straceń, może to taka pora roku, a może sam z siebie nie potrafiłem się dostroić do tego miejsca. Zapomniałbym - na samym wjeździe jest ukryty keszyk, który oczywiście podjęliśmy. Jako że skrzynka niedawno była reaktywowana to całkiem dobrze wygląda, nawet certyfikaty były :) Co prawda ogólne a nie TFy, ale zawsze:) Troszkę nas czas gonił, więc ruszyliśmy w stronę schronów Zambrowskiego Rejonu Umocnionego w miejscowości Skłody. Jeśli ktoś chce dowiedzieć się więcej o samych fortyfikacjach Linii Mołotowa to warto zajrzeć tu: http://www.kriepost.org/
Po minięciu feralnego odcinka drogi za Treblinką dojazd okazał się całkiem przyjemny, a i ruch na lokalnych drogach nie był zbyt wielki. Pierwszy schron zaliczyliśmy prawie drive-in, po czym wycofaliśmy keszowóz bliżej drogi i na resztę schronów pomaszerowaliśmy własnonożnie. Ostatnio pogoda nie rozpieszczała i sporo padało, dlatego też wędrówka przez pola została okupiona błotnym kamuflażem naszych kończyn dolnych ;) 





Bonus niespodzianka tuż za zakrętem

Same schrony jak to schrony - jedne mniej, drugie bardziej uszkodzone. Jak to mówią szału nie ma.  Zdecydowanie jednak wolimy schrony leśne - te polne jakoś do nas nie przemawiają. Wrażenia wrażeniami, najważniejsze że statystyki idą w górę :) Wszystkie skrzyneczki z zaplanowanych na dziś udało się podjąć, także ogólnie dzień in plus. Mimo negatywnych wrażeń z odwiedzanych miejsc. 

zapis trasy:

piątek, 6 września 2013

Suwalszczyzna część II, 18.08.2013 r.

Jako że wypad do Jeleniewa był weekendowy to pora wracać. Ale żeby nie było nudno to jeszcze się trochę pokręcimy po okolicy. Rejon który nas interesuje to szeroko pojęte okolice jeziora Hańcza ;) Bagaże załadowane do keszowozu, klucz od kwatery oddany - można ruszać. Na początek to co najbliżej, czyli "Czop po odwiercie z lat 70. #2 - odwiert Szurpiły ". Żeby było ciekawiej, jeszcze nikogo przy tej skrzyneczce nie było więc zapowiada się FTF. Na upartego do skrzynki można dojechać samochodem, jeśli ktoś ma oczywiście trochę wyższe zawieszenie. Tym bardziej, że już po żniwach i nie trzeba uważać na zboże. A my? Zrobiliśmy sobie 400 metrowy spacerek. Tym bardziej że słoneczko świeci a i okoliczności przyrody zachęcające. Sama skrzyneczka poddała się łatwo. A czop po odwiercie? Ot taka większa studnia na środku pola, pozamykana na głucho. Pierwszy odwiert ogarnięty, ruszamy w stronę "Kamień z krzyżem - OP1DEF". Niby od drogi jest strzałka w którą stronę iść, ale nasze lenistwo wzięło górę i spróbowaliśmy podjechać z drugiej strony samochodem. No i tyle że podjechaliśmy - wyszło że trzeba więcej iść niż od strzałki ;)

Wrogie stada


A idzie się przez tereny opanowane przez krowy. Niby nic nie mam do tych pożytecznych zwierząt, ale zawsze staramy się ich unikać. Wg nas wszystkie krowy wyglądają na złośliwe, podstępne i czychają na nasze życie i zdrowie, ot taki syndrom krów - morderców ;) Po wnikliwej obserwacji zachowań stada, oszacowaniu możliwych kierunków ataku i ucieczki udało nam się bez strat własnych przedrzeć przez wrogie tereny.

Krowy czają się za drzewami

Sam kamień robi wrażenie. Co on tam robi, w jakim celu został tam umieszczony trudno się domyślić. Ale moc jest.


Czas jechać dalej, niestety skończyły się luksusy w postaci asfaltu i można jechać tylko po szutrach, do tego z kamienistymi  podjazdami. Normalnie prawie jak w górach:)


A celem tej jazdy jest "Bunkier Prawy Las - OP6E25". Schron w bardzo dobrym stanie, a to dlatego że do lat 80-tych ubiegłego wieku był... zakopany w ziemi. Po odkopaniu okazało się, że nie jest zbyt zniszczony i faktycznie, w porównaniu z innymi schronami które widzieliśmy ten to nówka sztuka.



Niedaleko schronu znajduje się inny kesz "Lokomotywka na kamieniu - OP1DED". Niedaleko to na suwalszczyźnie pojęcie względne, bo przeważnie nie ma dróg prowadzących w odpowiednim kierunku i trzeba kluczyć nadkładając drogi. Ale udało się dojechać. W ubiegłym roku czyniliśmy próby podjęcia tej skrzyneczki, ale bujne krzaczory nas zniechęciły.


Obce formy życia tuż przy kamieniu z lokomotywką

Tym razem obyło się bez problemów, bo dzień czy dwa wcześniej założyciel skrzynki przeprowadził akcję reaktywacyjną i krzaczory wykarczował ;) Sama lokomotywka wyryta na kamieniu nadal jest dobrze widoczna. Skąd ten kamień i rysunek na nim? Nie wiadomo. Wpis dokonany, czas powoli zmierzać w stronę asfaltu i cywilizacji. Oczywiście po drodze zajechaliśmy nad jezioro Hańcza. Szkoda, że z funduszy unijnych wybudowano pomosty i ogarnięto okolicę plaży w rejonie Błaskowizny... Trochę jezioro straciło na uroku... Ale zawsze przyjemnie pobrodzić w czystej wodzie :)



Nic to - jedziemy dalej. Kierujemy się w stronę skrzynki "Ewangelicki cmentarz w Łopuchowie - OP6E67". W ubiegłym roku przejeżdżaliśmy kilka razy obok tego cmentarzyka i nie widzieliśmy go. Pewnie dlatego, że ta akurat droga prowadzi przez tak malownicze tereny, że nie dostrzega się nic innego niż widoki, które są naprawdę przecudnej urody :)


W drodze po następną skrzynkę "Czop po odwiercie z lat 70. #1 - OP6F04" zajechaliśmy do Udziejka. Znajduje się tam ciekawe gospodarstwo agroturystyczne, w którym można napić się kwasu bzowego. Co też z wielka przyjemnością uczyniliśmy :)



Udało nam się również dostać trochę tej mikstury na "wynos". Jak się okazało kwas cały czas pracuje, i w trakcie jazdy trzeba było co jakiś czas odkręcać butelkę, żeby wypuścić nadmiar gazu powstałego w trakcie fermentacji. A czop? Był ciekawszy, bo można było pootwierać drzwiczki i klapy i zajrzeć do środka :)


Pohałasowałem tymi klapami na polu i pojechaliśmy do ostatniej dziś skrzynki, czyli do "Park linowy "Twierdza Jaćwingów" - OP6E65". Za każdym razem jak widzimy jakiś park linowy, to mówimy sobie że trzeba spróbować :) I pewnie kiedyś taki dzień nadejdzie. Jeśli chodzi o szukanie keszy to na dziś koniec, wracamy bez zatrzymywania się do Białegostoku. A dlaczego tak? Bo zdobycie dzisiejszych 7 skrzynek zajęło nam prawie 6 godzin. Uroki suwalszczyzny... bo tak naprawdę to skrzynki nie są jakoś specjalnie oddalone od siebie, tylko brak dróg skutecznie utrudnia zadanie.


Powrót do domu przebiegł bez przygód, a my koniecznie musimy wrócić na suwalszczyznę w przyszłym roku :)

sobota, 24 sierpnia 2013

Suwalszczyzna, 17.08.2013 r.

Pogoda jak na zamówienie, można zatem wyruszyć na objazdówkę po okolicy. Jakoś specjalnie się nie spieszyliśmy z wyjazdem. Zresztą ostatnio keszowanie połączone jest ze zwiedzaniem. Już nie tylko ekran GPS i krzaki, ale i coś więcej wkoło dostrzegam ;) Na początek podjechaliśmy do Suwałk, akurat na naszej trasie był keszyk "Ponieważ żyli prawem wilka..." - OT10 - OP5211". 


Podjęcie nie przysporzyło większych problemów. A że patent w Suwałkach nowy to dla zachęty daliśmy zieloną gwiazdę. Z Suwałk kierunek Sejny. A po drodze zaległą skrzynka "Czarne, Krzywe... ale piękne - OP1D6C". 


W ubiegłym roku nie wiedzieć czemu jej nie znaleźliśmy, a teraz zdobyta praktycznie z marszu. Kolejna na trasie to skrzyneczka w Krasnopolu "Skarb Krasnopola - OP6963". A właściwie trochę przed. Dokładniej to nad jeziorem Długie. Dobrze, że w tym miejscu pojawiła się skrzynka, bo jezioro warte odwiedzenia. 



Pierwsza klasa czystości wody, mało ludzi - coś pięknego. Wizyta w Sejnach upłynęła pod znakiem litewskiego kwasu chlebowego w puszce i moich wspomnieniach z dzieciństwa, kiedy to spędzałem wakacje u babci w tym miasteczku. 




Jak już byliśmy w Sejnach to podskoczyliśmy za Giby. Po dwie skrzyneczki których nie udało się nam podjąć w ubiegłym roku. Zresztą seria skrzynek Hanbeia to długa historia, bo mimo sporej odległości od Białegostoku to chyba trzykrotnie próbowaliśmy podjąć całość. 



Ale dziś się udało i ostatnia z serii skrzynek wokół rezerwatu Tobolinka czyli "Pod dębem, bez brzóz... - OP433B" została zdobyta. Dla formalności podjechaliśmy do Zelwy, i tu ponownie zdziwienie, no bo przecież skrzynka prawie na wierzchu, a w ubiegłym roku się nie udało. 


Ehhh, czasem pomroczność jasna daje się we znaki ;) W drodze powrotnej, tuż przed Gibami wypatrzyliśmy przydrożny bar. Jako że pora była ku temu jak najbardziej słuszna postanowiliśmy zatrzymać się na popas. Bar niezbyt zachęcał swoim wyglądem, ale nie zraziliśmy się tym. I w sumie dobrze - porcje całkiem spore, cenowo też znośnie i całkiem smacznie. Ewa zdecydowała się na soczewiaki, ja natomiast pochłonąłem placek ziemniaczany z mięsem. Syci na ciele, ruszyliśmy szukać strawy duchowej w postaci nowych miejsc i keszy. Na popołudnie zaplanowaliśmy odwiedziny w okolicach Puńska. W trakcie jazdy zaciekawiła nas rzeka. Rzeka o nazwie Marycha. Każdy mostek, który mijaliśmy po drodze miał tabliczkę informującą, że rzeka która pod nim płynie to Marycha właśnie. Na odcinku 26 kilometrów naliczyliśmy ich chyba z 5 sztuk. Bardzo ciekawe ;) No ale żeby zdobyć trochę skrzynek to na trasie Sejny - Szypliszki trzeba odbić w prawo - na Puńsk właśnie. Tuż przed zakrętem jest wiadukt kolejowy, a na nim skrzynka Hanbeia "Most Żelaznego Konia - OP3E15". I pewnie jest, tylko że wiadukt jest w remoncie. 


Taki remont to nic strasznego, przecież w sobotę po południu nikt nie pracuje, więc skrzynka jest do podjęcia. Tylko jedno małe ale, wiadukt jest w takim "nigdziu", że pracownicy biwakują sobie obok. Pewnie nie chce im się dojeżdżać... Ciekawy widok takie namiotowe obozowisko i panowie w roboczych ubrankach przy grillu :) Z racji piknikowej metody pracy panów budowlańców na wiadukt nie wchodziliśmy. Ciekawe, czy skrzynka przetrwa remont. Jakoś udało nam się dojechać do kolejnego fenomenu na naszej trasie, czyli osady jaćwiesko - pruskiej w Oszkiniach. 


Mój prosty umysł za bardzo nie ogarnia tej idei, co nie zmienia faktu, że idea przeradza się w całkiem spory projekt. A o co chodzi? Otóż pewien człowiek stwierdził, że będzie kultywował zwyczaje swoich przodków oraz odbuduje swoje rodzinne czy też narodowe dziedzictwo. I jak pomyślał tak i zrobił. Z tego co się dowiedzieliśmy budowa osady trwa już 12 lat, pracują przy tym 4 osoby. A efekt? To trzeba po prostu zobaczyć. Ogromny teren, jakieś kamienie z inskrypcjami, miejsce mocy, stawy, warownie... 







Nie ogarniam... Na totalnym odludziu. Szok. Skrzynka "Osada jaćwiesko-pruska w Oszkiniach - OP3D38", jest schowana w jednym z budynków. Sympatyczny właściciel tego terenu udostępnił ją nam, co wiązało się z wynoszeniem stołu, elementów ogrodzenia itp. Ogólnie to mi się ta osada podoba, ale do tej pory mam jakieś takie mieszane uczucia. Kolejna skrzynka też pokazuje coś dziwnego, a mianowicie "Stara stacja kolejowa Trakiszki - OP5680". Stary budynek stacji ma ponad 100 lat i jest bardzo ładny. 


Do tego nie jest właściwie zniszczony. Oczywiście nie spełnia swojej funkcji, bo tuż obok jest nowy budynek stacji. Ogromny, ze trzy razy większy od starego, wybudowany jako terminal na przejściu kolejowym z Litwą. Tyle, że przejścia już dawno nie ma... przejeżdża tędy jeden pociąg dziennie! Po porcji dość odrealnionych doznań udaliśmy się do Puńska, najbardziej litewskiego miasteczka w Polsce. Niestety jak na złość wszyscy mówili po polsku, a podobno nawet w sklepie można usłyszeć język litewski. 


Za to nazwy na szyldach są pisane w dwóch językach. Podjęcie skrzynki "Punskas - OP5778" trochę się przeciągnęło, bo trafiliśmy na chrzest. 


I dopiero jak uczestnicy uroczystości udali się na nabożeństwo mogliśmy zająć się wpisywaniem do logbooka. Z Puńska potoczyliśmy się do skrzynki umieszczonej w Ogrodzie Bajek w Kaletniku. Niestety obiekt wyglądał na pozamykany, a cena wstepu w wysokości 10 pln skutecznie nas zniechęciła do podejmowania skrzynki. Podobno keszerzy nie muszą płacić... ale nie bardzo byliśmy chętni do sprawdzania tego. Za to po drodze natrafiliśmy na stację paliw. 



Jako że obsługi nie było to chciałem sobie zatankować samochód za free, niestety dystrybutor nie działał ;) Właściwie wszystkie skrzynki z dzisiejszego planu odwiedzone, można wracać do Jeleniewa na kwaterę. Oczywiście szutrową drogą - bo jakże inaczej. Jazda może mało komfortowa, ale za to widoki przyjemne dla oka. 


A potem szybka jazda krajową 8 Szypliszek do Suwałk, i wizyta na dworcu kolejowym w Suwałkach. Oczywiście nie po bilet na pociąg, tylko po skrzynkę " Dworzec kolejowy - OP3F63". Jakoś w 2011 roku większą ekipą białostocką nie udało się nam jej odnaleźć, a teraz Ewa wypatrzyła w pół minuty. Zostało jeszcze odnaleźć Lidla w Suwałkach, zakupy i jazda na kwaterę. A tuż przed Jeleniewem naszło nas na oglądanie zachodu słońca nad jeziorem Hańcza. Rzut oka o której będzie zachód słońca i lecimy. Niestety pokonanie 14 km po krętych wąskich drogach trochę nam zajęło i nie załapaliśmy się na widok znikającej słonecznej tarczy. 



Ale i tak było fajnie :) A na zakończenie dnia mieliśmy spotkanie u nas na kwaterze z keszerem z Gdańska - odwiedził nas kolega Leone z rodziną. Najbardziej zapamiętałem pytanie jego kilkuletniej córki: "Wuju, a czyja jest ćma?". Do tej pory nie umiem znaleźć jakiejś sensownej odpowiedzi ;)

Ślad GPS: Puńsk