wtorek, 16 lipca 2013

Sztutowo, Krynica Morska - 08.07.2013 r.

Po przebyciu trasy Białystok-Sztum, spało się całkiem dobrze. Mimo że na nowym miejscu, w nowym otoczeniu. A że spało się dobrze to dopiero po 9-tej wyruszyliśmy w drogę. Pogoda była ładna, to postanowiliśmy się pokręcić nad morzem.Ze Sztumu do morza niedaleko - jakieś 50 km do Stegny. To pojechaliśmy. Po drodze nie szukaliśmy skrzynek, wszystkie siły miały być zachowane na mierzeję Wiślaną. Droga do Stegny zatłoczona do niemożliwości - wiadomo, wakacje. Ale dojechaliśmy bez przygód. Na miejscu trochę nam zeszło ze znalezieniem miejsca do parkowania, jakoś nam nie pasowały parkingi wycenione na 10-15 PLN. Udało się zaparkować obok jakiegoś ośrodka wypoczynkowego. W drodze na plaże jak na odpuście, stragany, tabuny ludzi, tylko jeszcze górali z oscypkami i ciupagami brakowało. No ale skoro morze to trzeba chociaż do kolan wejść, coby zaliczyć "bycie" nad morzem. Tylko jak to zrobić? Bo plaża tak zapchana ludźmi, kocami, parawanami, że do morza nijak dojść nie można... 

Jak dojść do morza?

Po kilku minutowym kluczeniu udało się. Jest morze :) Trochę takie zielone od wodorostów, ale jest. 

Zielono mi...

Obok jakiś turysta z dzieckiem też dopchał się do wody. Usłyszałem z boku smętne "Szału nie ma...". Ale to nic, morze zaliczone idziemy po skrzynkę. Ze 300 metrów plażą i można skręcić na górę, do lasu. 

W górę, albo z góry - do lasu, albo z lasu

Tu jakoś spokojniej, bez zgiełku i ludzi. A skrzyneczka "Piaszczysty Wał Mierzei Wiślanej - OP1D6B" po kilku minutach poszukiwania, bez problemu wpadła w nasze ręce. 

Inny ten las, taki mało Podlaski ;)

Wpis dokonany - zatem pora się przemieścić do następnego punktu wycieczki, czyli do Muzeum Stutthof w Sztutowie. Tutaj parking tylko i wyłącznie płatny, jak podeszliśmy do okienka to pan już dał nam bilet parkingowy z naszym numerem rejestracyjnym i obligatoryjnie przewodnik. Koszt - chyba 8 czy 10 złotych. Co ciekawe wstęp do Muzeum jest bezpłatny - tak przynajmniej widnieje na oficjalnej stronie internetowej. To parking jest płatny. Logika nie do obalenia. Samo muzeum... na pewno warto odwiedzić, to jednak miejsce zagłady i warto, żeby te wydarzenia nie poszły w zapomnienie. Natomiast atmosfera... niezbyt nam przypadła do gustu. Może inna porą roku? A tak? Tabuny ludzi, dzieci z lodami, śmiechy, krzyki... Niefajnie. Muzeum bardzo odmienne od tego w Oświęcimu, takie bardziej ugrzecznione, bez szokujących ekspozycji. Może to i dobrze - w sumie po co ludziom psuć urlop. 

Brama Śmierci - Stutthof

Krematorium i komora gazowa - Stutthof

Wagony do transportu więźniów - Stutthof

Teren byłego obozu - Stutthof

Tak żeby na spokojnie zapoznać się z terenem byłego obozu, poczytać to co na tablicach, obejrzeć ekspozycje - to 2 godziny trzeba przeznaczyć. I tyle też nam to zajęło. Po opuszczeniu terenu muzeum, na parkingu była przerwa kanapkowa - jakoś tak przyjemnie było usiąść po 2 godzinnym dreptaniu. Brzuchy napełnione, można jechać do skrzynki "Sztutowo - OP22D0". Miejsce ukrycia poza terenem obozu - dojazd samochodem na jakieś 400 metrów - od strony miejscowości Sztutowo. Krótki spacer przez las i dotarliśmy na kordy. Miałem trochę zgryzu, gdzie schowana jest keszyna, ale nie poddawałem się i zostało to docenione. Kesz się znalazł. Aż się dziwię jak nie mogłem znaleźć tak wielkiego pudła :) Sztutowo za nami, zgodnie z planem jedziemy samochodzikiem na koniec Mierzeji, na tyle na ile droga będzie. A droga kończy się w miejscowości Piaski, potem to już obwód Kaliningradzki. Kręte te drogi, a i asfalt jakiś taki mało płaski. Za Krynicą to właściwie dziura na dziurze. W Piaskach udało się nam zaparkować bez problemu. Tyle, że samochodzik jakieś dziwne odgłosy zaczął wydawać. Pobieżne oględziny nie ujawniły nic złego - widać taki jego urok. Planowo to mieliśmy dotrzeć do skrzynki ukrytej przy samej granicy z Rosją. Od miejsca w którym zaparkowaliśmy wychodziło jakieś 3 km plażą, a do plaży jakieś 500 metrów. Trochę reorganizacji, przepakowanie plecaka, przebranie się w stroje kąpielowe i można maszerować. Tutaj ludzi zdecydowanie mniej. Dlatego zdecydowaliśmy się na kąpiel w morzu. Przyjemnie, ciepła woda i wielkie fale. No ale trzeba maszerować. 

Plaża Piaski

To maszerujemy. A po piachu ciężko... Trochę skrajem morza, trochę piachem przeszliśmy kilometr. I stop - 16.30. Nie ma co - trzeba wracać. Bo do skrzynki jeszcze 2 km, a wrócić trzeba 3, to wyjdzie 5 km - po plaży. Czyli jakieś półtorej godziny. Czyli około 18 byśmy byli przy samochodzie. A jeszcze Krynica... a i do Sztumu z Krynicy ponad 70 kilometrów. I tak to zostaliśmy pokonani przez czas. W drodze powrotnej, żeby poprawić humory znowu popluskaliśmy się w morzu. Ponownie akcja reorganizacja w samochodzie, coby z plażowiczów znowu w keszerów się przeobrazić. i jedziemy. Jedziemy do Krynicy. A po drodze góra. Wielbłądzi Garb się nazywa. Jak się na górę wlezie, to widać po lewej Zalew Wiślany, a po prawej morze. Albo odwrotnie, zależy jak się stanie ;) 

Płaska woda - Zalew Wiślany
Mniej płaska woda - morze

To wleźliśmy - widoki faktycznie zacne. A wiatr jaki! Co prawda halnego nigdy nie odczułem, ale jakoś mi pasuje porównanie. Taki halny nad morzem. A do skrzynki nie dotarłem. Trzeba było od wieży widokowej przedzierać się przez maliny. Bardzo dorodne krzaki. I tak z 200 metrów. Sandały i krótkie spodenki jakoś mnie zniechęciły. To pojechaliśmy do Krynicy. Najsamprzód to się nam objawiła latarnia morska, a właściwie skrzynka przy niej schowana, czyli "bas48 Latarnia w Krynicy Morskiej". Tak szliśmy i szliśmy, a ja się zastanawiałem. Jak można schować w takim miejscu skrzynkę, skoro tu zagęszczenie ludzi to jakieś 5 osób na metr kwadratowy? 

Różowa latarnia ;)

Ale jednak można, chociaż to Ewa ją wypatrzyła. Wpis dokonany jedziemy do centrum Krynicy. Tutaj już się nam nie chciało szukać miejsca do parkowania i wjechaliśmy na parking przy molo nad Zalewem Wiślanym. Tylko 10 PLN - pod warunkiem, że do 2 godzin. Samochodzik zaparkowany to zwiedzamy. Zwiedzamy molo, Krynicę, i miejsca z jedzeniem. 

Ewa i Krystyna (Krystyna z tyłu)

Krystyna w pełnej okazałości ;)

W jednym z nich kupujemy obiadek. Mi moje danie smakowało, a i porcja zacna, a u Ewy porcja zacna, ale smak jej nie przypadł do gustu. Pokrzepieni ruszyliśmy na ulicę Teleexpressu. Tak, tak - jest taka :) A przy niej skrzynka o tej samej nazwie. Na szczęście tu ludzi jakby mniej. Więc podjecie skrzynki zajęło tylko 10 minut. A zdaje się mikromagnetyk na kordach... Ogólnie to się zrobiła godzina 20-sta i trzeba było się ewakuować na kwaterę. I tak też zrobiliśmy. Samochodzik po drodze dziwne dźwięki wydawał i jakieś 500 metrów przed kwaterą, już w Sztumie wziął i mu się tłumik oberwał. Dzięki temu, tuż przed 22-gą wjechaliśmy na podwórze prawdziwym keszowozem WRC. Normalnie psy uciekały :) Zmęczeni, ale zadowoleni najzwyczajniej w świecie poszliśmy spać.

3 komentarze:

  1. Jedni urlopują, inni muszą w domu siedzieć.
    Jak widzę pogodę macie rewelacyjną. Morze, kesze czego chcieć więcej. Czekam na kolejne opowieści co by mi trochę nudę przerwać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Znakomita fotorelacja, bardzo wciągająca, zdjęcia też bardzo mi się podobają :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za słowa uznania, zdjęcia to zasługa mojej lepszej połówki :) Niestety ostatnio zabrakło czasu na prowadzenie bloga, ale planuję to nadrobić.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń