Pogoda się poprawiła. O tyle, że przestało padać, aczkolwiek za ciepło nie było. Pomysłu na trasę też za bardzo nie było. Ruszyliśmy zatem w stronę Łańcuta. Bardzo nam się podobała trasa - sporo przewyższeń, a zatem duuużo punktów widokowych. Niby na nizinach przestrzeń jest, ale jej nie widać. A tu... co górka to wzrok sięga na wiele kilometrów ;) Po drodze oczywiście były jakieś skrzynki. Pierwsza to "mushin70 - Piesza kładka nad Sanem w Warze - OP4685". Bardzo ciekawa konstrukcja. Trochę niestabilna, ale jest moc ;)
Szkoda tylko, że mocno wiało i nie bardzo były chęci na dłuższą kontemplację uroków Sanu. Szybki wpis do logbooka i lecimy dalej. Dalej czyli do skrzynki "mushin85 - Punkt widokowy "Przy niebieskim szlaku" - OP80WA". Z punktami widokowi to jest tak, że są wysoko. Czyli trzeba tam wejść. Drogi były dwie - pierwsza z zawijasami, ale łagodniejsza i druga - prosta, ale bardzo stroma. Wybraliśmy oczywiście tą drugą ;) Nie był to zbyt dobry pomysł, bo po opadach deszczu było ślisko... Ale jakoś się udało nam wdrapać na szczyt. Jakoś słabo z kondycją ;) Za to widoki zacne.
Zeszliśmy już tą łagodniejszą drogą. Krótki posiłek na parkingu i zmierzamy dalej ku Łańcutowi. Nawet pogoda się poprawiła, a z nią nasze humory :) W Łańcucie znaleźliśmy parking (oczywiście płatny) i ruszyliśmy na zwiedzanie. A co zwiedzać? Oczywiście Zamek Lubomirskich. Zamek jak to zamek, nas najbardziej zaciekawiła storczykarnia umiejscowiona na teranie parku pałacowego. Mimo że wstęp do storczykarni był płatny Ewa nie odpuściła. Może dlatego że w mieszkaniu też mamy sporo storczyków? A storczyków było mnóstwo, różne kształty, kolory, zapachy... Już na wyjściu ze szklarni natknęliśmy się na panią, która opiekuje się szklarnią i przegnała nas z powrotem przez storczyki, opisując pokrótce każdy gatunek. Ewa pstrykała fotki, ja zaś przysiadłem sobie na ławeczce. I tak jakoś z rozmowy między Ewą a jakąś turystką wyszło, że jestem najpiękniejszym storczykiem ;)
trochę niewyjściowo jak na wizytę w pałacu ;) |
najpiękniejszy storczyk ;) |
Z Łańcuta wyruszyliśmy w stronę Przemyśla - zobaczyć pozostałości twierdzy Przemyśl. Ta opcja trochę nam nie wyszła, bo fort do którego trafiliśmy nie prezentował się zbyt okazale.
A na odwiedzenie innych nie było już czasu. Był czas za to na krótki spacer po Przemyślu i zjedzenie późnego obiadu.
Wracając już na kwaterę zajechaliśmy do zamku w Krasiczynie. Nie ma tam co prawda skrzynki, ale zamek warto odwiedzić. Trafiliśmy tam około 19, dzięki tak późnej porze nie było tam turystów. Wykorzystaliśmy resztki światła dziennego na zrobienie zdjęć i zwiedzanie. A zamek robi wrażenie, naprawdę warto go odwiedzić.
Już po zmroku, krętymi drogami wróciliśmy na kwaterę w Bachlawie. Trochę bez sensu był ten dzień, więcej jazdy niż zwiedzania, ale i tak byliśmy bardzo zadowoleni :)