poniedziałek, 22 lipca 2013

Akcja Frombork, 10.07.2013 r.

Pogoda miała być. Ładna tak do 14, potem już tylko pogoda. Postaraliśmy się wyjechać trochę wcześniej, bo do Fromborka ze Sztumu ponad 80 km. A drogi na Pomorzu kręte... Plan był ambitny, na pierwszy rzut Frombork, potem wracamy przez Tolkmicko i zgarniamy skrzynki wzdłuż Zalewu Wiślanego, a na koniec czyścimy Elbląg. No to pojechaliśmy... Przed Elblągiem rzuciła się nam w oczy skrzynka "Depresja T - OP0113". Trochę pokręcony do niej zjazd, ale potem już tylko lepiej. Samochodem da się dojechać pod samą tabliczkę :) 

Ewa pod wodą

 W sumie ciekawe miejsce, ale poczucia że jestem w najniższym miejscu w Polsce nie miałem. Może gdyby jakiś dół tam wykopać... Przejazd przez Elbląg... no cóż, chyba każde miasto w Polsce jest rozkopane, nam się udało wbić w nieziemski korek. Po odstaniu swego można było jechać do Fromborka. Na miejscu poszukaliśmy jakiegoś miejsca do parkowania i można było udać się na zwiedzanie. 

Wzgórze katedralne

Pierwsze podejście do kesza "wtk00: Wzgórze Katedralne - OP3B0D" nie wypaliło. Lokalna społeczność w postaci dwóch koneserów tanich win okupowała ławkę naprzeciw skrzynki. Nic to - ruszyliśmy na zwiedzanie kompleksu katedralnego. Nie wiedzieć czemu w dniu naszego pobytu wstęp na wszystkie obiekty był bezpłatny :) 

Dzień dziecka :)

Wspominałem już o Zagłębiu Czerwonej Cegły? Katedra też z niej jest zrobiona. 




zakazu nie było... to wlazła ;)

A na dziedzińcu... tabuny ludzi. Co się okazało? Akurat tego dnia Frombork odwiedzili stypendyści Fundacji Dzieło Nowego Tysiąclecia, w ilości sztuk 1200 !! Niezłe mieliśmy towarzystwo ;) Bez większych problemów udało się nam odczytać hasło do skrzynki wirtualnej "O OBROTACH SFER NIEBIESKICH - OP0BF5". i można było przystąpić do zwiedzania. Najmniejszy tłok był przy wejściu na wieżę Radziejowskiego (dawna dzwonnica) i tam też się udaliśmy. W sumie najciekawszą rzeczą w wieży jest wahadło Foucaulta. 



Lina wahadła ma 28,5 metra długości a jego ciężar to około 46 kg. Pani, która obsługuje to urządzenie zaczepia sznurek do wahadła, potem jak już wahadło się ustabilizuje sznurek jest przepalany i wahadło zaczyna swój ruch. Ogólnie to mniej więcej wiem po co ono, te wahadło jest. Ale mimo przejrzenia kilku wpisów na necie dotyczących zasad działania to nie ogarniam tego. Ale jest i się macha - fajne :) A z wieży wspaniałe widoki, warto tam się wdrapać. 




Po obejrzeniu wszystkiego co obejrzeć można było polecieliśmy na dół. Biegiem. Coś dla Ewy się zwidziało i zaczęła zbiegać na dół wieży, to pobiegłem za nią ;) I bardzo dobrze się stało, bo zostaliśmy zagnani do planetarium i po naszym wejściu rozpoczął się seans. Też fajne - mnie bardziej ciekawił sam mechanizm projekcyjny. Bo jednak teraz to by było proste - komputery, projektory, lasery itp. A tu nie - układ soczewek, żaróweczki itp. - ciekawe. Połaziliśmy jeszcze trochę po okolicy i trafiliśmy na Izbę Dziedzictwa Kulturowego. W środku różne różności - coś w stylu jarmarku staroci. I młoda przewodniczka, która w ekspresowym tempie nas oprowadziła. Trochę się jej bałem, tak stanowcza była. W drodze do keszowozu trafiliśmy na siłownię na otwartym powietrzu - dobra idea, można się zmęczyć. 


Frombork za nami - jedziemy dalej zgodnie z planem. Pierwsze dzisiejsze niepowodzenie - droga na Tolkmicko w remoncie jakieś objazdy, wykopy - odpuściliśmy. Jedziemy zatem do Elbląga. I tu niepowodzenie drugie - keszowóz wziął i przestał jechać. Posprawdzałem wszystko co wydawało mi się istotne. Mało się znam na samochodzikach ale sprawdziłem klemy, świece, przewody - wydawało się że wszystko ok. Rozrusznik kręcił, prąd dochodził, paliwo było - tylko silnik nie odpalał... Jak dla mnie to za bardzo skomplikowane. Zaczęliśmy poszukiwania w necie jakiejś pomocy drogowej. Tylko z zasięgiem GSM było słabo. W końcu się udało. Znalazł się jakiś miły człowiek, który miał nas zgarnąć i naprawić keszowóz. Czas dojazdu +- godzina, bo gość w trasie. No to czekamy. Czekamy, czekamy... Okoliczności jak przystało na sytuację zaczęły być dramatyczne ;) Nadejszły chmury, ściemniło się... wokół tylko las, zaczął padać deszcz... W końcu jest, przyjechała odsiecz. Pan Magik poprosił o otworzenie maski i wyjął... pasek rozrządu ;) Trochę taki... pękniety. To już wiadomo przynajmniej czemu samochodzik nie jechał. Jak się okazało Pan Magik przyjechał lawetą z popsutą wyciągarką - normalnie magia hehehe Więc w padającym deszczu wpychaliśmy ręcznie keszowóz na lawetę - jak przygoda to przygoda :) W czasie jazdy lawetą ( do Elbląga było 21 km), zastanawialiśmy się czy w keszowozie rozrząd jest kolizyjny, czy też nie. Jak nie, to super, zmiana paska i jedziemy dalej. Jak kolizyjny... to już gorsza opcja, poważna naprawa i koniec urlopu. po drodze do warsztatu zajechaliśmy do sklepu z częściami i zanabyliśmy nowy pasek rozrządu. Samochodzik został wepchany na kanał i Pan Magik przystąpił do czynności naprawczych. Na szczęście stare samochody są dobre - mozna je naprawić przy pomocy kombinerek, młotka i kluczy. Nie trzeba komputera i wymiany podzespołów za kosmiczne pieniądze. Po krótkim czasie nowy pasek został zamontowany - nadeszła chwila prawdy... Się udało ! :) Silnik przeżył, czyli nie jest kolizyjny. Samochodzik znów był żywy :) Uradowani wyjechaliśmy z warsztatu. Z powodu dzisiejszych emocji i wrażeń postanowiliśmy wracać na kwaterę. Niestety samochodzik nie bardzo chciał współpracować - maksymalnie jechał 60 km na godzinę. Zawróciliśmy więc do Pana Magika, który tym razem położenie rozrządu ustawił bardziej. Po poprawce samochodzik zachowywał się bez zarzutu, z bananem na twarzy udaliśmy się na kwaterę, coby odpocząć. Frombork zwiedzony, 3 skrzynki zaliczone - nie jest źle :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz